Rynek domen

Biznes zaczyna się od domeny.


Jaką część dochodów przeznaczacie na reinwestycje?

Jaką część dochodów przeznaczacie na reinwestycje?

To jedno z kluczowych pytań w domainingu: jaką część zysku jesteśmy skłonni przeznaczyć na zakup kolejnych domen, a jaką chowamy do kieszeni? Odpowiedź na nie zależy m.in. od skłonności inwestora do ryzyka oraz przyjętej przez niego strategii.

Styl uprawiania domainingu w dużym stopniu zależy od osobowości inwestora. Niektórzy działają agresywnie – mają większą skłonność do podejmowania ryzyka, potrafią też skuteczniej przekuwać adresy w zysk, np. ze względu na prowadzenie aktywnej sprzedaży. Inni reprezentują podejście bardziej długofalowe. Są przekonani, że największą siłą domainera jest cierpliwość: prędzej czy później klient sam się zgłosi po dobrą nazwę. Jeszcze inni to domainerzy działający dorywczo. Mają usposobienie raczej konserwatywne i rejestracją adresów zajmują się jedynie „na boku”. Po udanej sprzedaży większość zysków chowają do portfela, nieznaczną część przeznaczają na nowe nazwy – zazwyczaj ich rejestrację, a nie zakup na rynku wtórnym.

Podejście do domainingu i reinwestowania kapitału może również zmieniać się wraz z doświadczeniem i wiekiem. Ponadto inną politykę prowadzą inwestorzy, dla których domaining jest głównym źródłem dochodów, a inną ci, którzy w ten sposób jedynie „dorabiają na boku”. Tak jest w przypadku Morgana Lintona, który we wpisie na blogu podzielił się swoimi doświadczeniami w tym zakresie i zdradził, jaką część zysków przeznacza na reinwestycje.

Domainer, który jest przede wszystkim przedsiębiorcą internetowym i programistą, twierdzi, że jeszcze kilka lat temu na zakup domen przeznaczał 80 proc. zysków z ich sprzedaży. Następnie ograniczył „kapitał reinwestycyjny” do 50 proc. Powodem tej decyzji był fakt, że domainera interesują wyższe zyski przede wszystkim w wartościach względnych, a w mniejszym – w bezwzględnych. Jak twierdzi, oczekuje co najmniej dziesięciokrotnych zwrotów z inwestycji. Przy wysokich nakładach są one mało prawdopodobne. Wcześniej inwestor na zakup nazw wydawał rocznie sumy rzędu kilkudziesięciu tysięcy dolarów. A to również rząd kwot, jakich spodziewa się w charakterze zwrotu i które może realnie uzyskać. Linton przyznaje, że nie oczekuje siedmio- ani nawet sześciocyfrowych wpływów z tytułu sprzedaży.

Domainer dodaje też, że doświadczenie nauczyło go, iż polegać może wyłącznie na nazwach w rozszerzeniu .com. Tylko one, jego zdaniem, gwarantują utrzymanie płynności i powtarzalności sprzedaży. A to domeny, które pozyskuje się większym nakładem kosztów niż adresy z większością innych końcówek.

Ostatecznie jednak o zmniejszeniu kapitału inwestycyjnego z 80 do 50 proc. zysków w przypadku Lintona zadecydowała chęć dywersyfikacji inwestycji. Domainer jest zaangażowany również na rynku kryptowalutowym i startupowym, a także gra na giełdzie. Jednocześnie Linton podkreśla, że jego podejście nie jest jedynym słusznym – to, ile przeznaczamy na reinwestycje, zależy w końcu od indywidualnych uwarunkowań. Przykładowo, inwestorzy rozpoczynający przygodę z domainingiem, powinni raczej rozbudowywać portfolio, choćby po to, by sprawdzić, jakie nazwy sprzedają się najlepiej. W tej sytuacji ograniczanie kwoty na reinwestycje może mijać się z celem.

A wy jaką część zysku ze sprzedaży domen przeznaczacie na ponowne rejestracje i zakupy?

Tagi: ,

Tutaj możesz komentować