Quo vadis, domeno? Domenowe FAQ – kto pyta, nie błądzi
1. Co się stało z boomem lat 2007–2008?
Skończył się – i ten boom nie wróci. Mamy nową rzeczywistość, która wymaga nowego podejścia. Boom lat 2007–2008 był efektem zachłyśnięcia się nowym rynkiem. Koniunkturę w dużym stopniu nakręcali młodzi, niedoświadczeni inwestorzy. Nie mieli oni wypracowanej metodologii i ich przygoda z domenami często kończyła się porażką. Również część zawodowych domainerów przeinwestowała. Nie znaczy to, że adresy, które kupowali na rynku wtórnym, nie były warte swojej ceny – po prostu zaskoczył ich kryzys. Przedsiębiorcy, czyli klienci końcowi, wpadli w panikę – niekoniecznie uzasadnioną, ale nakręcaną przez media – i znacząco ograniczyli wydatki, w szczególności na reklamę, w tym: wartościowe domeny. Jednak dotychczasowe spektakularne transakcje na rynku klienta końcowego świadczą o tym, że biznes ma świadomość wartości dobrego adresu. Teraz ta świadomość coraz bardziej „udziela się” małym i średnim przedsiębiorcom, którzy są fundamentem gospodarki, a którzy coraz częściej szukają adresów na rynku wtórnym. Branża domenowa może jedynie starać się przyspieszyć ten proces przez odpowiednie działania promocyjne i edukacyjne.
Trzeba również podkreślić, że aktualne spowolnienie ma charakter tymczasowy. Rynek domen nie funkcjonuje przecież w próżni, jest wrażliwy na ogólną koniunkturę gospodarczą. Chwilowa stagnacja w tej branży związana jest z cyklem koniunkturalnym. Gdy gospodarka ponownie przyspieszy, powróci także dynamika w branży domenowej. Nie należy się jednak spodziewać powtórki z lat 2007–2008, a raczej stabilnego, konsekwentnego wzrostu. Tym bardziej, że na horyzoncie pojawiają się nowe możliwości i wyzwania – związane z nowymi rozszerzeniami, ale też nowymi modelami biznesowymi, np. leasingiem domen. Trzeba pamiętać, że gospodarka jest już właściwie uzależniona od internetu i coraz więcej przedsiębiorców będzie migrować do sieci. Nawet takich, którzy prowadzą działalność wyłącznie offline, ale potrzebują internetu do promocji własnej marki. Każda z takich osób potrzebuje własnego adresu. Fanpage na Facebooku to zdecydowanie za mało.
2. Czy możemy dziś zweryfikować pojemność rynku .pl?
Do pewnego stopnia tak. W ocenie sytuacji kluczowe są dwa czynniki: liczba domen na bardziej dojrzałych rynkach w przeliczeniu na liczbę mieszkańców i dynamika przyrostu liczby zarejestrowanych nazw z końcówką .pl. Dobrym punktem odniesienia są nasi zachodni sąsiedzi. W 80-milionowych Niemczech zarejestrowanych jest ponad 15 milionów adresów z końcówką .de. To znaczy, że – uśredniając – prawie co piąty mieszkaniec w tym kraju ma swoją domenę ccTLD (poza tym Niemcy rejestrują również dużo adresów .eu). Natomiast jeśli chodzi o dynamikę przyrostu liczby nazw z końcówką .pl, to do niedawna byliśmy europejskim liderem. Aktualnie zarejestrowanych jest ok. 2,5 miliona „peelek”. Bardzo dobrze rozwija się również nasz rynek e-commerce. Na tej podstawie, uwzględniając 40-milionową populację naszego kraju, możemy sądzić, że w perspektywie dekady zbliżymy się do połowy obecnej wielkości niemieckiego rynku pierwotnego. Co wcale nie znaczy, że nasz rynek zostanie w pełni nasycony. Następuje przecież wymiana pokoleniowa – na rynku pojawia się coraz więcej ludzi, którzy dorastali w rzeczywistości internetu, więc przelicznik „jedna domena krajowa na pięciu mieszkańców” prawdopodobnie ulegnie korekcie.
W porównaniu polskiego rynku z niemieckim trzeba oczywiście brać pod uwagę to, że polska gospodarka znacząco odstaje od niemieckiej. Z drugiej strony tempo rozwoju internetu i gospodarki elektronicznej jest ogromne. I na tej płaszczyźnie różnice między rynkiem polskim i niemieckim będą się zacierały szybciej niż w skali ogólnogospodarczej.
3. Kto dziś głównie decyduje o wzroście?
Przede wszystkim mały i średni biznes. Z kilku powodów. Pierwszy to dynamiczny rozwój gospodarki internetowej. Obecnie trudno prowadzić działalność, nawet na małą skalę, bez własnej strony www. Dlatego coraz więcej przedsiębiorców z sektora MSP zmuszonych jest do rejestracji lub zakupu domeny. Drugi powód to trudność znalezienia wartościowych adresów w rejestrze. Oczywiście do rejestracji wciąż dostępne są miliony nazw, z których wiele jest całkiem atrakcyjnych. Jednak czym innym jest nazwa atrakcyjna dla strony z rodzinną fotogalerią albo dla serwisu hobbystycznego poświęconego marynistyce, a czym innym nazwa wartościowa dla biznesu. Tych ostatnich w rejestrze praktycznie brak. I o ten problem coraz częściej potykają się mali i średni przedsiębiorcy. Trzeci powód jest taki, że wskutek tego zderzenia z rzeczywistością, mały i średni biznes coraz bardziej zdaje sobie sprawę z faktu, że domena jest cennym towarem. Mimo że o rynku domen niewiele mówi się w mediach, to jednak wyraźnie rośnie świadomość wartości adresów internetowych. I zgoda na to, że za dobrą domenę trzeba zapłacić. Zgoda – bo dotychczas wielu przedsiębiorców w pewnym sensie buntowało się przeciw tej zależności: dlaczego mam płacić za coś, co mogę mieć za darmo? No właśnie okazuje się, że już nie mogę. Ten rzekomo darmowy towar już się skończył, a tani jest głównie bubel.
4. Czy skończyły się czasy spektakularnych sprzedaży?
W żadnym wypadku. Te transakcje mają miejsce – i na naszym rynku, i na rynkach zagranicznych. Szkopuł w tym, że nie są one nagłaśniane. Klienci z przezorności nie wyrażają na to zgody. W pewnym sensie trudno im się dziwić. Informacja o spektakularnych wydatkach na domenę to ważna wiadomość dla konkurencji – na temat nowych projektów czy możliwości finansowych firmy itp.
Z drugiej strony faktycznie jest tak, że tego typu transakcji jest obecnie mniej. W dużym stopniu przyczynił się do tego kryzys i cięcia w budżetach firm. To dobry czas na zakupy, bo po powrocie koniunktury wysokich sprzedaży przybędzie i inwestorzy, którzy teraz zainwestują na rynku wtórnym, będą mogli liczyć na duże zwroty.
Istnieją też pewne „ograniczenia obiektywne”. Liczba domen premium nie jest nieskończona, a wiele z nich znalazło już klientów końcowych. Więc siłą rzeczy w dłuższej perspektywie tych transakcji będzie mniej. W przyszłości należy się nastawić raczej na sprzedaże średniej wielkości, których liczba będzie rosła, bo będzie przybywać klientów końcowych z sektora MSP.
Do pewnego stopnia niewiadomą są nowe rozszerzenia. Wbrew pozorom i w tym segmencie może dojść do spektakularnych transakcji, ale to rynki zagraniczne, głównie amerykański, będą tu przecierać szlaki. Choć wśród inwestorów panują obawy co do wpływu nowych domen na „tradycyjne” końcówki, to niektórzy – np. Rick Schwartz – upatrują w nich szansę dla domen z ugruntowaną pozycją na rynku. Logika jest następująca: domeny .com czy ccTLD to prestiż. Biznes, który odniesie sukces pod nazwą z nową domeną, ze względów wizerunkowych będzie musiał zadbać o odpowiednik adresu z końcówką .com bądź ccTLD. W przeciwnym razie pozycja rynkowa takiego przedsięwzięcia może być zagrożona. A nie wszyscy przedsiębiorcy będą na tyle przewidujący, by zadbać o wariant .com czy ccTLD dla swojej nazwy. W takim schemacie wartość domen .com i ccTLD raczej rośnie, niż maleje.
5. Wielu inwestorów domenowych sprzedaje domeny. Czy to czas monetyzacji czy objaw kryzysu, z którego nie możemy wyjść?
Objaw kryzysu, w niektórych przypadkach panika inwestorów, ale często również efekt racjonalizacji portfolio. Przy czym nie chodzi tu o kryzys w branży domenowej jako takiej, ale skutki kryzysu gospodarczego, głównie w Europie. Sama branża domenowa ma szansę na szybsze wyjście z kryzysu niż gospodarka w ujęciu całościowym. Z prostej przyczyny – dynamiczny rozwój internetu i usług elektronicznych, który wciąż nabiera tempa, wpłynie na poprawę koniunktury na rynku adresów www. I to najprawdopodobniej również rewolucja internetowa pomoże wyprowadzić gospodarkę z dołka.
Jeśli chodzi o racjonalizację portfolio, to wielu inwestorów ma trudność z utrzymaniem adresów zarejestrowanych w czasach domenowej „gorączki złota”. Wówczas nazwy często były rejestrowane w ilościach hurtowych i w sposób nie do końca przemyślany. Rynek zweryfikował wartość niektórych domen, a inwestorzy dojrzeli i są obecnie mądrzejsi o doświadczenie kilku ostatnich lat. Dlatego wielu z nich woli pozbyć się domen, które okazały się przeciętne i zainwestować środki w wartościowe adresy, które w najgorszym wypadku będą bezpieczną lokatą kapitału.
Niektórzy inwestorzy zagraniczni wyprzedają domeny również z innych powodów. Np. brytyjski rejestr dopuścił do użytku końcówkę .uk, w efekcie wielu tamtejszych domainerów pozbywa się nazw z końcówką .co.uk, obawiając się, że stracą one na wartości. Podobne obawy mają inwestorzy z dużym portfelem domen .com w kontekście pojawienia się nowych końcówek. Wydaje się jednak, że te obawy nie są uzasadnione. Gdy na rynku zapanuje „chaos” związany z pojawieniem się nowych rozszerzeń, na wartości zyskają domeny rozpoznawalne, posiadające ugruntowaną pozycję.
6. Czy domena w czasach Google i Facebooka ma w ogóle znaczenie?
Wąpliwości tego typu są oparte na wątpliwych przesłankach. Na wstępie warto zadać pytanie, czy Google i Facebook mogłyby istnieć bez domeny. Odpowiedź jest jednoznaczna. Domena to przede wszystkim brand – bez tego żadna firma obejść się nie może. To także gwarancja własnej lokalizacji w internecie, podstawowe źródło informacji o ofercie i kanał kontaktowy z klientem. Obecnie strona internetowa stanowi niezbędne minimum autopromocji dla każdej firmy – z wyjątkiem niektórych form własnej działalności o małym zasięgu.
Facebook może być jedynie uzupełnieniem – skądinąd wartościowym – dla witryny internetowej. Fanpage to kanał bezpośredniej interakcji z klientami, zazwyczaj o charakterze mniej oficjalnym. Ale to strona internetowa daje możliwość przejrzystej prezentacji oferty, swobodnej aranżacji powierzchni, layoutu, designu i publikacji treści. Strona jest tworem w pełni autorskim, niezależnym od konkretnego szablonu czy narzuconych zasad działania, jak w przypadku fanpage’a. Ponadto serwis www funkcjonuje w internetowym openspace’sie, a Facebook to środowisko do pewnego stopnia zamknięte. Funkcjonalności są dostępne dla zalogowanych użytkowników, a nie każdy przecież korzysta z Facebooka. Wydaje się też, że „kaprysy” Facebooka są częstsze i bardziej dotkliwe dla administratorów fanpage’y niż „kaprysy” Google dla administratorów serwisów.
7. Ceny domen w zasadzie od dłuższego czasu stoją. Czy to nie jest bariera dla rozwoju rynku?
Nie jest tak, że ceny domen osiągnęły ostateczny pułap. Ta stagnacja jest tymczasowa i wynika z kryzysu gospodarczego. Jednak gospodarka – zarówno na świecie, jak i w Polsce – wchodzi na zupełnie nowe tory związane z ekspansją internetu. Wraz ze wzrostem liczby podmiotów działających w sieci, będzie rosła liczba wykorzystywanych domen i zapotrzebowanie na nie. Na rynek wchodzi młode pokolenie wychowane na internecie, które szybciej doceni wartość dobrego adresu niż wielu dotychczasowych abonentów czy nabywców. Większość startupów dysponuje co prawda ograniczonymi środkami finansowymi, ale firmy, które odniosą sukces, będą mogły sobie pozwolić na większe inwestycje.
„Zamrożenie” cen nie jest barierą rozwoju z tego względu, że obecne, niewygórowane stawki są bardziej przystępne dla klientów końcowych, którym w tej sytuacji łatwiej jest podjąć decyzję o zakupie adresu. Choć faktycznie transakcji z „górnej półki” aktualnie jest nieco mniej, to nabywców znajduje wiele domen ze średnich i niższych przedziałów cenowych. Fakt, że rozwija się rynek D2B, mimo zastoju na rynku D2D, jest korzystny dla branży, która być może dzięki temu przestanie być postrzegana jako obszar „gier spekulacyjnych”. A taki wizerunek, jak wiadomo, kreują dla niej niektóre media.
Zespół Aftermarket.pl
Tagi: Facebook, Google, sprzedaże