Brak odpowiedzi na ofertę może skutkować… arbitrażem
Firmy starające się pozyskać zajętą domenę uciekają się do rozmaitych metod. Jedną z nich jest arbitraż, który nie zawsze jest skuteczny dla „powoda”, ale z pewnością jest uciążliwy dla domainera.
Inwestorzy domenowi nie są szczególnie lubiani przez firmy-klientów końcowych. W skrajnych przypadkach bywają oceniani jako „spekulanci”, którzy próbują wymusić „haracz” za odstąpienie od nazwy, której często i tak nie używają. Takie postrzeganie domainerów było dość powszechne w minionej dekadzie. Od tego czasu sporo się zmieniło, ale i dziś sfrustrowani klienci, niemogąc zdobyć niskim kosztem upragnionej nazwy, winą za niedostępność adresów obarczają inwestorów.
Problem ten ma charakter nie tylko wizerunkowy, ale również praktyczny. Postrzeganie domainerów jako strony, która „przetrzymuje” adresy „w złej wierze”, niekiedy skutkuje roszczeniami wnoszonymi do instytucji arbitrażowych. Do takich przypadków dochodzi nie tylko gdy firmy uznają, że domainer narusza ich znak towarowy, ale również wtedy, gdy wydaje im się, że arbitraż może być prostszym i tańszym sposobem na pozyskanie adresu, którego – z niewiadomych przyczyn – inwestor nie powinien „przetrzymywać”.
Na problem zwrócił uwagę Elliot Silver we wpisie na swoim blogu DomainInvesting.com, już w tytule notki przestrzegając, że nieodpowiadanie na ofertę może skutkować UDRP, czyli postępowaniem arbitrażowym według procedury Uniform Domain-Name Dispute-Resolution Policy. Jest to standard stosowany w rozstrzyganiu sporów dotyczących nazw zarejestrowanych w rozszerzeniach globalnych, a także ccTLD, jeśli operator rozszerzenia dobrowolnie przyjął ten standard.
Jak zauważa Silver, firmy często traktują UDRP jako „plan B”, w sytuacji gdy zawiedzie najprostsza metoda, czyli próba „wyegzekwowania” adresu od abonenta. Taki zabieg często polega na sformułowaniu żądania cesji adresu, popartego argumentem, że nazwa narusza trademark. Zdarza się również, że do domainera trafia oferta opiewająca na tak niską kwotę, że inwestor nie fatyguje się z odpowiedzią. Niekoniecznie jest to oznaka lekceważenia – domainerzy zarządzający dużym portfolio adresów zwyczajnie nie mają czasu na wchodzenie w dyskusje z klientami, którzy próbują ich „testować” lub naciągnąć na sprzedaż cennej nazwy za niską stawkę.
Zignorowany oferent może jednak poczuć się urażony i stwierdzić, że negocjacje nie mają sensu. Jeśli taka osoba lub firma dysponuje odpowiednim zapleczem prawnym i finansowym, istnieje ryzyko, że zechce wejść na drogę arbitrażu lub postępowania sądowego. Nie oznacza to automatycznie utraty domeny przez jej abonenta, ale wiąże się z kosztami i stratą czasu. Zagrożenie, że adres mimo wszystko zostanie przejęty, również jest realne w niektórych sytuacjach. Arbitrzy coraz częściej wydają orzeczenia na korzyść powoda, a stosunkowo rzadko wydają werdykt o RDNH (reverse domain name hijacking, czyli próbie nieuprawnionego przejęcia domeny), nawet w sytuacjach, które jednoznacznie na to wskazują.
Silver zastrzega, by nie traktować jego opinii jako porady prawnej, a jedynie osobiste spostrzeżenie. Wydaje się jednak, że ma ono sporo sensu. Podjęcie dialogu i „urealnienie” punktu widzenia interesanta starającego się pozyskać lub przejąć domenę może oszczędzić potencjalnych kłopotów.
Tagi: arbitraż, klient końcowy, negocjacje, RDNH, spory domenowe, UDRP