Rynek domen

Biznes zaczyna się od domeny.


Cicha ewolucja rynku domen

Cicha ewolucja rynku domen

Rynek domenowy to potężna, choć niepozorna gałąź gospodarki. Docenił ją serwis Techcrunch, który opublikował świetny artykuł na temat ewolucji adresowej branży.

Być może z polskiej perspektywy rynek domen nie wydaje się być prężnie rozwijającym się biznesem, jednak rzut oka na ten biznes w skali globalnej przynosi zupełnie inne wrażenie. Branża adresowa generuje większe zyski niż kiedykolwiek dotąd. Dotyczy to zarówno rynku pierwotnego, jak i wtórnego. Fakt, że pozostaje ona w cieniu innych obszarów internetowej gospodarki, wynika z jej specyfiki: niewielkiej przebojowości i upodobania do dyskrecji (szczególnie w przypadku rynku wtórnego). Serwis Techcrunch, w znakomitym tekście zatytułowanym „The silent evolution of domain names” przyjrzał się nieco bliżej domenowemu biznesowi i stworzył świetną syntezę na temat współczesnego rynku adresów www.

Krótka historia .com

Punktem wyjścia tekstu Techcrunch jest domena .com. Niedawno Verisign, operator tego rozszerzenia, poinformował, że liczba zarejestrowanych w w nim nazw przekroczyła 128 milionów. Biorąc pod uwagę, że hurtowa cena utrzymania adresu .com wynosi 7,85 dolara, cała strefa .com generuje ponad miliard dolarów rocznie – wylicza Techcrunch. Ta kwota w żadnym razie nie oddaje skali rynku pierwotnego, zastrzega redakcja serwisu. Trzeba do niej doliczyć narzuty resellerów, czyli firm rejestracyjnych, do tego dochodzą domeny ccTLD i nowe końcówki, których rejestry sprzedają znaczną część nazw za stawki premium, rzędu kilku lub nawet kilkudziesięciu tysięcy dolarów.

Tak wygląda sytuacja w roku 2016 – 31 lat po rejestracji pierwszej domeny w historii, czyli Symbolics.com (zarejestrowana w 1985 r.). Jednak jeszcze w 1994 r. rynek domen był w fazie embrionalnej. Dowodzi tego fakt, że gdy jeden z redaktorów znanego magazynu technologicznego „Wired” próbował zainteresować koncern McDonald’s rejestracją (tak, rejestracją, nie zakupem) adresu McDonalds.com, odprawiono go z kwitkiem. Najwyraźniej po niemal dekadzie od rejestracji pierwszego „dotcomu” nawet największe tuzy biznesu nie przewidywały roli, jaką domeny odegrają w gospodarce.

Wielki boom na domeny

Taka sytuacja jest nie do pomyślenia nie tyle dziś, ile od wielu lat. Obecnie każdy szanujący się przedsiębiorca posiada własny adres www. A ci, którzy faktycznie dbają o prestiż, zabezpieczają swoje brandy w najważniejszych dla danego regionu domenach – w Polsce to .pl, a w USA wciąż .com. Wiele – jeśli nie większość – nazw w tym ostatnim rozszerzeniu została zajęta przez inwestorów. Ci, którzy działają na skalę globalną, mają w swoich portfelach dziesiątki, a nawet setki tysięcy adresów. Wśród „gwiazd” tego biznesu są takie nazwiska jak Rick Schwartz (oficjalnie domainer emerytowany), bracia Castello czy Kevin Ham, okrzyknięty przez serwis CNN mianem „człowieka, który posiada internet”.

Jednak obok domainerów solistów w adresy inwestują jeszcze więksi gracze: korporacje. Firmy takie jak Hearst, AOL, CBS czy Amazon wydały na nazwy dziesiątki milionów dolarów. Wiele z zarejestrowanych lub zakupionych przez nie nazw pozostaje niezagospodarowanych. Być może zostały one zajęte prewencyjnie lub stanowią brandingową rezerwę, która zostanie wykorzystana do przyszłych projektów. Adresy kupują nawet rejestratorzy. W zeszłym roku GoDaddy, największa firma rejestracyjna na świecie, nabyła pakiet 70 tys. domen.

nTLD, czyli domenowy krok milowy

Korporacje idą jednak dalej niż inwestorzy: zakupują nie tylko adresy, ale również własne TLD. Umożliwia im to program nowych domen, który pozwala na tworzenie m.in. końcówek brandowych, to znaczy takich, które odpowiadają danej marce. Przykładowo, bank Barclays jako swojego podstawowego adresu używa już Home.barclays, a koncern BWM korzysta z końcówki .bmw.

W nowe domeny „wchodzą” nie tylko koncerny zainteresowane ochroną własnego wizerunku, ale również rejestry, które chcą z nich wygenerować jak największy zysk. Do niedawna wydawało się to utopią, ale dziś widać wyraźnie, że taka ocena była mocno nieprzemyślana. W końcu obsługa i sprzedaż końcówki domenowej to biznes niskokosztowy, działający w oparciu o stosunkowo tanią infrastrukturę, a w dodatku generujący przychody w sposób cykliczny, oparty na przedłużeniach zarejestrowanych nazw. Jeśli dodać do tego skalowalność o zasięgu globalnym oraz nazwy premium sprzedawane za naprawdę wysokie kwoty – wyjdzie na to, że rejestry nTLD odkryły żyłę złota.

Niektóre nowe domeny osiągają imponujące kwoty. Przykładowo adres Autism.rocks – przywołany przez redakcję Techcrunch – został sprzedany za 100 tys. dolarów. Ale z danych serwisu Sold.domains wynika, że nTLD znajdują nabywców za jeszcze większe stawki. Aktualną „jedynką” jest 1.xyz, który zmienił właściciela za ponad 182 tys. dolarów.

nowedomenysprzed

Nic dziwnego, że operatorzy walczą o nowe końcówki na aukcjach z dużą zaciętością – wyrażoną w oferowanych stawkach. Jak dotychczas najdrożej zlicytowanym nowym rozszerzeniem było .web, za które koncern Verisign zapłacił zawrotną kwotę 135 milionów dolarów.

Artykuł Techcrunch wieńczy ciekawe spostrzeżenie. Na koniec pierwszego kwartału łączna liczba adresów www wyniosła 326,4 miliona, a liczba nazw w nowych domenach – 16 milionów, co stanowiło 5 proc. wszystkich adresów. Te 5 proc. segment nTLD zdobył w ciągu raptem dwóch lat swojego istnienia. Dziś  liczba adresów nTLD wynosi niemal 25 milionów. To ogromna dynamika wzrostu. Pora wyciągnąć niej wnioski.

Tagi: , , , ,

Tutaj możesz komentować