Czy opłaca się ustępować klientowi końcowemu?
To pytanie, przed którym staje większość domainerów. Jak daleko można posunąć się w wymaganiach cenowych i jak długo warto obstawać przy swojej wizji wartości domeny?
Jedną ze zmór inwestorów domenowych są oferty zakupu nazw za kwoty wołające o pomstę do nieba. Otrzymują je szczególnie domainerzy z bogatym portfolio. To oczywiste: im więcej (dobrych) adresów posiadamy, tym więcej dostajemy zgłoszeń. W niektórych przypadkach namolność oferentów przybiera formę spamu. Propozycję zakupu „generyka” za 100 czy 200 zł trudno bowiem potraktować poważnie. A prowadzenie korespondencji z klientami, którzy nie potrafią realistycznie ocenić wartości domeny, to często zwykła strata czasu. Nierzadko też w tego typu kontaktach pojawiają się napięcia i konflikty. Oferenci pozwalają dojść do głosu frustracjom i oskarżają inwestorów o nieuczciwość lub zawyżanie stawek. Niestety trudno im wytłumaczyć, że ceny domen reguluje rynek i na nieuczciwość w tym układzie po prostu nie ma miejsca (z wyjątkiem sytuacji w rodzaju cybersquattingu czy wykorzystywania cudzych brandów do czarnego piaru, od rozstrzygania których są sądy arbitrażowe). Równie dobrze można zjawić się w salonie Opla i zarządać sprzedaży nowiutkiej merivy za 10 tys. zł.
Rozumiejąc punkt widzenia inwestora, trzeba przyznać, że istnieje także druga strona medalu. Również niektórzy domainerzy mają wygórowane oczekiwania cenowe i nie potrafią trafnie ocenić wartości nazwy. To szczególnie przypadłość osób rozpoczynających karierę w tej branży. Z jednej strony nie istnieją sztywne kryteria oceny wartości domeny. Z drugiej jednak oceny domainerów co do przedziału wartości wielu adresów są zgodne. I choć tego typu opinie nie mogą stanowić precyzyjnego miernika, z pewnością dostarczają solidnego punktu odniesienia dla samodzielnych ocen podobnych kombinacji znaków, nazw i TLD.
Nie zawsze warto trzymać się kurczowo swoich oczekiwań cenowych – tym bardziej jeśli nie dotyczą one domen premium
Zawyżone – lub pozornie zawyżone – oceny adresów mogą wynikać nie tylko z braku profesjonalizmu i myślenia życzeniowego, ale również z myślenia długofalowego. Wiele domen może zyskać na wartości w perspektywie kilku lat ze względu na zmiany układu sił na rynku, rozwój określonych branż czy technologii. Często właśnie takie założenie przyświeca domainerom, którzy obstają przy nadmiernie – wedle aktualnych standardów – wysokiej cenie za daną nazwę. Gdy jednak mijają lata, a nabywca nie zjawia się z kwotą spełniającą oczekiwania abonenta, może pojawić się zwątpienie co do sensu utrzymywania wysokiej poprzeczki cenowej. Czasem nadmierne śrubowanie wartości domen stanowi również ryzyko biznesowe dla samego domainera, który od czasu do czasu musi sprzedać nazwę za kompromisową stawkę, by utrzymać resztę cennego portfolio.
Gdzie zatem leży złoty środek w ustalaniu cen adresów www? Przede wszystkim w realnych potrzebach samego inwestora, a także racjonalnym modelu biznesowym. Osoby, dla których domaining jest jedynie dodatkowym, mało istotnym źródłem dochodu, mogą pozwolić sobie na luksus odmawiania nawet najbardziej szczodrym kontrahentom – z nadzieją, że kiedyś zjawi się klient z walizką pieniędzy, który uczyni zadość oczekiwaniom inwestora. Jednak domainerzy, którzy muszą na bieżąco doglądać swoich domen, odsiewać mniej wartościowe nazwy i utrzymywać te rokujące wysokie sprzedaże, muszą podejść do sprawy bardziej trzeźwo, co niekiedy oznacza konieczność pójścia na kompromis.
Nie chodzi oczywiście o pozbywanie się nazw premium za trzycyfrowe kwoty – zaprzeczałoby to idei domainingu. Warto jednak dokonać takiej klasyfikacji swojego portfela, która pozwala zabezpieczyć adresy najbardziej wartościowe, a zarazem dopuści sprzedaż poniżej oczekiwań tych nazw, które mogą przynieść znaczny zysk, ale jednak nie stanowią „klejnotów w koronie” inwestora. Gdy po kilkukrotnych ofertach sprzedaży opiewających na stawki radykalnie odbiegające od oczekiwań abonenta zgłasza się klient proponujący cenę na poziomie powyżej 50 proc. oczekiwań, dobicie targu w tej sytuacji wydaje się całkiem rozsądnym rozwiązaniem – szczególnie jeśli potrzebujemy zastrzyku gotówki.
Transakcji poniżej oczekiwań nie należy traktować jako biznesowej porażki. Trzeba pamiętać, że domaining jest profesją obciążoną sporą nieprzewidywalnością: zarówno ryzykiem jak i szansami. Pozorna strata wynikająca z kompromisu podczas jednej transakcji może zwrócić się z nawiązką przy okazji sprzedaży innej nazwy bardziej zdeterminowanemu i zasobnemu klientowi.
Tagi: klient końcowy, negocjacje, sprzedaże