Facebook ogłosił program grantowy dla małych firm. Wsparcie przeznaczone jest dla przedsiębiorstw doświadczających trudności w związku z epidemią. Wcześniej podobny projekt uruchomił Google. Problem w tym, że chętnych jest wielu, a uzyskać „obiecane” środki nie jest łatwo.

Przedsięwzięcie, które miało „szansę” stać się największym przekrętem w historii rynku domen, nie dojdzie do skutku. ICANN, pod naciskiem władz Kalifornii, zablokował transakcję. Abonenci nazw z końcówką .org mogą spać spokojnie.

Verisign, rejestr końcówek .com i .net, opublikował raport za ostatni kwartał zeszłego roku. Z opracowania wynika, że liczba wszystkich adresów na koniec grudnia zeszłego roku wyniosła 362,3 miliona, o 0,3 proc. więcej niż na koniec poprzedniego kwartału.

Czy internet mógłby przestać działać? Gdyby zabrakło prądu – najpewniej tak. Pojawił się jednak inny czynnik ryzyka związany z epidemią. Został zażegnany dzięki spotkaniu w ICANN, które o mały włos mogło się nie odbyć.

W 2019 r. do Światowej Organizacji Własności Intelektualnej (WIPO) wpłynęły aż 3683 wnioski o wszczęcie arbitrażu. To rekordowa liczba i wzrost o ponad 700 zgłoszeń w stosunku do poprzedniego roku.

Sprawa sprzedaży .org zamieniła się w telenowelę o posmaku polityczno-aferalnym. Z powodu ponawianego sprzeciwu ze strony prokuratora generalnego Kalifornii ICANN ponownie przesunął termin ostatecznej decyzji dotyczącej transakcji.

Amerykański gigant kupił domenę Corp.com za nieujawnioną dotychczas kwotę. Firma nie chciała, by adres trafił w niepowołane ręce ze względu na zagrożenie, jakie stwarza dla bezpieczeństwa danych setek tysięcy firm.

Opera wypuściła aktualizację swojej przeglądarki, która wspiera domeny oparte na blockchainie. Chodzi o takie końcówki, jak .crypto, .eth czy .xyz, powiązaną z systemem ENS.

Inwestor negocjował sprzedaż przez kilka dni. Nie udało mu się jednak obniżyć kwoty. Klient twardo obstawał za tym, by zapłacić wyższą cenę – w końcu zdołał dopiąć swego.

Informacja na ten temat pojawiła się na forum domainerów NamePros.com. Autor wpisu poskarżył się, że hiszpański rząd zajął jego adres krótko po tym, jak odrzucił ofertę jego zakupu za 10 tys. dolarów.