Nowe domeny mogą nieźle namieszać także na rynku wtórnym
W kolejce na zatwierdzenie przez ICANN czeka ponad tysiąc końcówek. Dotychczas dopuszczone do użytku zostały tylko cztery: dwie rosyjskie, jedna chińska i jedna arabska. „Korporacja” nie może jednak zwlekać w nieskończoność i prędzej czy później do rejestrów trafią dziesiątki, setki, a w dłuższej perspektywie być może tysiące nowych końcówek. Ten proces wydaje się nieunikniony. Ale to jedyny pewnik w temacie nowych domen. Wątpliwości jest cała masa: począwszy od tego, ile końcówek przetrwa i ile z nich zdoła wypracować sobie „markę”, po kwestię najważniejszą dla inwestorów domenowych: jak nowe rozszerzenia wpłyną na wartość TLD, które obecnie dominują na rynku. Szczególnie głośny spór na ten temat trwa po drugiej stronie Atlantyku. Dotyczy bowiem końcówki .com, która w ciągu ponad dwóch dekad swojego istnienia zdołała „zainkasować” setki milionów (miliardy?) dolarów ma rynku wtórnym.
Detronizacji nie będzie
1. poker.org – 1 000 000 (2010 r.)
2. beauty.cc – 1 000 000 (1999 r.)
3. music.mobi – 616 000 (2007 r. )
4. golf.tv – 600 000 (2003)
5. gay.xxx – 500 000 (2011)
6. sex.net – 454 500 (2006)
7. meet.me – 450 000 (2011)
8. autoinsurance.org – 440 000 (2011)
9. games.mobi – 401 500 (2007)
10. porn.net – 400 000 (2008)
*W zestawieniu uwzględniliśmy domeny ccTLD w praktyce wykorzystywane również jako końcówki generyczne.
.com stays the king – tak można streścić stanowisko Ricka Schwartza. Samozwańczy „król domen” niedawno sprzedał adres ebet.com za 1,35 miliona dolarów. Ma więc wszelkie dane po temu, by zapatrywać się z optymizmem na przyszłość „najdroższej” końcówki domenowej. Tym bardziej że bieżący rok przyniósł kilka milionowych transakcji, co jest sporym zaskoczeniem po dwóch minionych latach, które raczej nie zapisały się złotymi liczbami w annałach domainingu. W minionych miesiącach sprzedano takie adresy jak IG.com (4,7 miliona dolarów), 114.com (2,1 miliona dolarów), AutoWeb.com (1,5 miliona dolarów) – no i adres Schwartza. To o tyle dobry prognostyk, że tak wysokie stawki pojawiają się w momencie, gdy nowe domeny zaczynają wchodzić na rynek. A zatem ich „pochód” nie umniejsza wartości .com w oczach klientów końcowych. Przynajmniej na razie. Ulubionym argumentem Schwartza w obronie dotcomu jest odwoływanie się do porażki domen gTLD, które trafiły na rynek w ostatnich latach. W jednej z notek na swoim blogu inwestor „znęca się” nad .mobi. „.mobi jest martwa jako końcówka inwestycyjna. Nikogo nie obchodzi, ile nazw jest w niej zarejestrowanych. Adresy .mobi nie są wykorzystywane komercyjnie. Nie ma ich na billboardach. Nie ma ich w telewizji. Nie ma ich w radio. Nie wspierają ich budżety reklamowe klientów końcowych” – pisze. Schwartz przytacza też konkretne „case’y” na potwierdzenie dominacji dotcomu, m.in. serwis wantable.co, który przeprowadził się pod adres wantable.com, po jego zakupieniu na rynku wtórnym, czy o.co, który odnotował ponad 60-procentowy ubytek ruchu po migracji z overstock.com – i musiał przeprowadzić się z powrotem, choć wciąż używa brandu o.co”. Inny przykład potwierdzający punkt widzenia Schwartza to migracja systemu zakładek społecznościowych deli.cio.us pod adres delicious.com. „Król domen” konkluduje: „Jedyny sposób na promocję adresu non-.com to posiadanie wersji .com. Dopiero w tej sytuacji możesz promować nazwę z innym rozszerzeniem”.
Efekt domina
Frank Schilling, właściciel jednego z największych portfolio domen na świecie, jest również twórcą Uniregistry.com – firmy, która stara się o zarządzanie pięćdziesięcioma nowymi końcówkami. Podobnie jak Schwartz ma interes w utrwalaniu pozycji .com, a tym samym podbijaniu wartości swoich domen, tak Schilling lansując nowe końcówki zwyczajnie wspiera piarowo swoje przedsięwzięcie. I również dysponuje przekonującymi argumentami na obronę swojego stanowiska. Podczas wrześniowej konferencji The Digital Marketing & gTLD Strategy Congress w Londynie szef Uniregistry.com stwierdził, że „.com stanie się jak radio AM”. Analogicznie jak w przypadku .com, o powowodzeniu nowych rozszerzeń zadecydują wielkie marki z gigantycznymi budżetami poromocyjnymi, uruchamiając efekt domina: ich śladem pójdą duże firmy, a następnie średnie i małe przedsiębiorstwa. W ten sposób utorowana zostanie droga do świadomości konsmentów, a dotcom spadnie w rankingach – sprzedaży i atrakcyjności. Schilling poczynił na swoim blogu „Seven mile” inną ciekawą obserwację, a właściwie „wskazówkę biznesową” dla Google. Otóż koncern z Mountain View stara się o 50 nowych rozszerzeń. Biorąc pod uwagę, że głównym źródłem dochodów Wyszukiwarki jest program AdSense/AdWords, a jego głównym użytkownikiem mały i średni biznes, Google – twierdzi Schilling – powinien oferować nowe, branżowe końcówki za darmo. Dzięki temu pozyska bowiem gigantyczne ilości przedsiębiorców, którzy wciąż „nie dorobili” się własnej strony internetowej. A spory odsetek spośród nich będzie zainteresowany uczestnictwem w sieci reklamowej Google. Przekonujące? Co najmniej sensowne. Jednak sensowny wydaje się również punkt widzenia Schwartza, który twierdzi, że dotcom jeszcze długo będzie gwarantem prestiżu i poważna marka nie będzie mogła budować swojego brandu w oparciu o inną końcówkę bez zabezpieczenia nazwy w rozszerzeniu .com. Co ciekawe, mimo tych różnic w retoryce i naświetlaniu innych aspektów domenowej „rewolucji”, obaj inwestorzy zgadzają się, że jeśli dojdzie do „równouprawnienia” końcówek, proces ten zajmie nawet do 20 lat. Choć oczywiście Schilling zapatruje się na powodzenie nowych TLD z większym entuzjazmem. Tymczasem to jednak Schwartz zarobił ponad milion dolarów.
Przemysław Ćwik
Tagi: Frank Schilling, Rick Schwartz
Komentarz ( 1 )
Czym możesz się podzielić?