Rynek domen

Biznes zaczyna się od domeny.


Nowe domeny – pierwsze wrażenia

Nowe domeny – pierwsze wrażenia

Spełniają się zaklęcia Ricka Schwartza. Po pierwszych delegacjach nowe domeny budzą więcej wątpliwości niż entuzjazmu. Oczywiście za wcześnie jeszcze na ogłaszanie wyroków, ale przy niemal czterdziestu nowych końcówkach w strefie root można pozwolić sobie na „pierwsze wrażenia”.

Kolejne umowy rejestracyjne podpisywane są praktycznie co kilka dni. Z listą domen, które uzyskały błogosławieństwo ICANN można się zapoznać tutaj: http://newgtlds.icann.org/en/program-status/delegated-strings. Jakieś perełki? Na przykład .enterprises. Surowe brzmienie, biznesowa wymowa – aż się prosi o rejestrację pod poważne przedsięwzięcie. Albo .photography – wymarzona dla fotografów, którzy chcą się wyodrębnić z szarej masy innych zawodów. Szczególnie tych, którzy mają „photo” w nazwie swojego „zakładu”. No a .contractors? Faktycznie, kojarzy się z ciężkimi robotami. I ta niezgorsza: .tattoo. W sam raz na słuch. Bo gdy się ją słyszy, trudno nad nią nie podumać. Przez dwa „o” toto i jedno „t”? Przez dwa „t” i jedno „o”? A może przez „u”? Po takich namysłach domena naprawdę zapada w pamięć. A jeśli i na drugim poziomie pojawi się podobna zagwozdka – nie będzie nudno. O, ta też dobra: .technology. Producenci innowacyjnych technologii oddalili się o lata świetlne od możliwości poznawczych większości społeczeństwa, dlatego sążnisty adres z taką końcówką idealnie podkreśli ten dystans. Przypadkowy internauta na widok tej słusznej domeny ukłoni się z szacunkiem i pospiesznie zmieni rewir. Co tam jeszcze mamy? .directory, .equipment, .holdings, .voyage, .ventures… Generalnie: miód.

Co z tego, że wymienione końcówki dedykowane są głównie na rynki anglojęzyczne. Poziom analfabetyzmu wtórnego w USA czy Wielkiej Brytanii przekracza 20 proc., więc wątpliwości co do pisowni będzie nieco więcej niż w przypadku .com lub .net. Jeśli program nowych domen nie idzie w parze programem rozwoju czytelnictwa w tych krajach, to operatorzy wielu nowych końcówek mogą mieć problem z uzyskaniem zwrotu z inwestycji. Szansa, że ktoś, kto potknie się 2–3 razy na jednej z takich domen, trzaśnie klawiaturą i odpuści wizytę na stronie, jest – przy rosnącej zapadalności na ADHD za Oceanem – spora. Być może zatem nie od rzeczy twierdzi Schwartz, że nowe końcówki tylko rozkręcą rynek wtórny dotcomu i – dodajmy od siebie – ccTLD? Owszem, w kolejce jest sporo IDN-ów, głównie w egzotycznych alfabetach, na temat których trudno się wypowiadać, niebędąc domainerem-sinologiem. Można jedynie zauważyć, że liczba chińskich „krzaczków” po prawej stronie kropki w wielu nowych gTLD również jest niebagatelna.

W świetle debiutu nowych domen nie od rzeczy brzmią opinie Ricka Schwartza, który twierdzi, że nowe końcówki tylko rozkręcą rynek wtórny dotcomu

Jednak zasadniczy problem z nowymi domenami jest bardziej przyziemnej natury. Oczywiście chodzi o pieniądze. Kilka dni temu pisaliśmy o cenach rezerwacji („prerejestracji”) ogłoszonych przez GoDaddy. Stawki zaczynają się od 25 dolarów, a część z nich przekracza 50 dolarów. W USA wciąż zarabia się więcej niż w Polsce, ale ile tamtejszych firm zdecyduje się na rejestrację nazwy w domenie przypominającej kobyłę za kwotę trzy-, czasem czterokrotnie wyższą niż w przypadku .com czy ccTLD? Fakt, w dotcomie brakuje nazw. Ale w .co, .me, .net, .biz, .us, .pro czy choćby nieszczęsnym .mobi już takiego ścisku nie ma. A na rynku są jeszcze inne alternatywy.

Niedawno Ken Hansen, wieloletni pracownik Neustara, odpowiedzialny m.in. za wprowadzanie na rynek nowych domen, zrezygnował ze stanowiska, żeby zaangażować się w tworzenie rejestru dla subdomeny .co.com. Biorąc pod uwagę jego doświadczenie w branży, trudno podejrzewać go o porywanie się z motyką na słońce. Można raczej sądzić, że przyzwyczajenie internautów do końcówek „starego typu” jest na tyle silne, że opłaca się inwestować nawet w subdomenę.

A jeśli chodzi o fantazję cenową operatorów nowych domen, to ciekawym przypadkiem są rejestry What Box? i Plan Bee, zarządzające końcówkami, odpowiednio, .menu i .build. „Priorytetowa prerejestracja” nazwy w tej pierwszej domenie kosztuje 200 dolarów, w tej drugiej – 190. OK, za pierwsze miejsce w kolejce trzeba, a czasem warto zapłacić. Tyle tylko że te opłaty przechodzą w stawki „dożywotnie”. Oznacza to, że tyle samo trzeba będzie płacić każdego roku za przedłużenie tych domen. Podobny zabieg zastosował w 2000 r. rejestr końcówki .tv, który nie zdecydował się na aukcję domen premium, a zamiast tego przypisał im astronomiczne ceny rejestracji odpowiadające późniejszym cenom przedłużeń. Jeśli więc ktoś wysupłał 10 tys. dolarów na dzień dobry, musiał w kolejnych latach co 12 miesięcy odprowadzać taką samą kwotę na konto rejestru.

Podsumowując: ceny nowych domen to słodki sen Richarda Schwartza, a prawdopodobieństwo, że któraś z tych nowinek strąci „koronę” dotcomowi oddaliło się o jakieś dziesięć lat – dodane do dwudziestu, które prognozował Frank Schilling.

No, chyba że interfejs klawiaturowy zostanie całkowicie zastąpiony przez interfejs głosowy – to może zmienić postać rzeczy.

Tagi: , , , , , , , , , , , , , , ,

Komentarz ( 1 )

Czym możesz się podzielić?

Tutaj możesz komentować