Rynek domen

Biznes zaczyna się od domeny.


„Nie odpowiadam na oferty z łzawymi historiami”

„Nie odpowiadam na oferty z łzawymi historiami”

Wywoływanie współczucia to jedna z taktyk stosowanych podczas próby odkupienia domeny. Większość inwestorów nie daje się nabrać na tego typu wybiegi. Mimo to klientów próbujących takich trików nie brakuje.

Strategia „na studenta” to już klasyk. Największą popularnością cieszyła się w zeszłej dekadzie, dziś jest rzadziej spotykana, przynajmniej nad Wisłą. Może dlatego, że obecnie studenci nie kojarzą się tak bardzo z pustym portfelem jak kilkanaście lat temu. Jednak do domainerów często zgłaszają się interesanci chcący odkupić nazwę za grosze, powołując się na szczytne cele, np. akcje charytatywne lub przedsięwzięcia non-profit. W niektórych przypadkach tego typu deklaracje mogą być prawdziwe. Tylko czy dla domainera to powód, by „schodzić z ceny”?

Ciekawy wpis na ten temat zamieścił Elliot Silver. Domainer publikujący na blogu DomainInvesting.com stwierdza jednoznacznie: „nie odpowiadam na oferty z łzawymi historiami w tle”. Jednocześnie Silver przyznaje, że takich zapytań otrzymuje całkiem sporo.

„Regularnie napływają do mnie maile od ludzi, którzy, zamiast złożyć przyzwoitą ofertę, wylewają na mnie swoje smutki, sądząc, że w ten sposób przekonają mnie do sprzedania adresu za marne grosze” – pisze inwestor.

W efekcie Silver przyjął zdecydowaną postawę wobec tego typu petentów. Od kilku lat nie odpowiada na zapytania od osób, które już na wstępie informują, że nie stać ich na zapłacenie uczciwej ceny za nazwę. Jak twierdzi, postępuje tak z dwóch powodów. Po pierwsze, jeśli osoby te mówią prawdę, szkoda czasu na prowadzenie z nimi negocjacji – i tak nie stać ich na zakup adresu. Nie wynika to ze skąpstwa. Domeny to po prostu inwestycja i nie można się ich pozbywać za bezcen. W ten sposób traci się narzędzie pracy. Silver twierdzi, że chętnie wspiera inicjatywy charytatywne i przedsięwzięcia non-profit, ale robi to niezależnie od domainingu, który jest jego pracą.

Po drugie, „łzawe historie” to taktyka, jaką często przyjmują duże firmy lub reprezentujący je brokerzy, próbując w ten sposób obniżyć cenę adresu. Jeśli inwestor nie da się nabrać na taki blef, klient wróci z poważną ofertą – lub znajdzie inną domenę. W obu przypadkach prowadzenie rozmów nie ma sensu, ponieważ wymaga czasu i zaangażowania, czyli wykonania określonej pracy, która nie da oczekiwanego rezultatu.

„Odpowiadanie na tego typu zapytania jest nieproduktywne. Nie przypominam sobie, żebym dobił targu z osobą, która próbowała mnie w ten sposób podejść. Zwykle odpowiadam na propozycje z niskimi kwotami, ale wiem z doświadczenia, że jeśli ktoś próbuje wspierać się łzawą historią, dalsza rozmowa nie ma sensu” – kwituje Silver.

Tagi: , , ,

Komentarz ( 1 )

Czym możesz się podzielić?