Rynek domen

Biznes zaczyna się od domeny.


Ile literówek rejestrują brandy?

Ile literówek rejestrują brandy?

Duże firmy, dbające o swój wizerunek w internecie, często rejestrują kilka wariantów własnej nazwy, by ochronić ją przed cybersquatterami. Gdzie leży granica zapobiegliwości i ile literówek jest w stanie zarejestrować duża firma?

Jedną z nisz domenowego jest rejestracja literówek, czyli wariantów nazw, zawierających błędy literowe. Rejestracja „typosów” obliczona jest na omylność internautów, którzy wskutek omsknięcia palca na klawiaturze często wpisują w pasek adresu nazwę nieco inną od zamierzonej.

Owo „nieco” jest właśnie obszarem działania cybersquatterów, którzy pod adresami podobnymi do adresów znanych marek publikują reklamy, zarabiając na przypadkowym ruchu. Literówki służą także do przekierowań i zbierania trafiku, bywają też odsprzedawane „prawowitemu” właścicielowi lub stronie trzeciej, mogą nawet posłużyć do publikacji materiałów kompromitujących dany brand lub szantażu.

Cybersquatting jest zazwyczaj działaniem na krótką metę, ponieważ duże firmy korzystają z kancelarii prawnych, które sprawnie radzą sobie z internetowymi „delikwentami” podszywającymi się pod cudzą markę. W ostatnich latach arbitraże coraz częściej kończą się rozstrzygnięciami na korzyść właścicieli zarejestrowanych znaków towarowych, co sprawia, że uprawianie cybersquattingu staje się jeszcze mniej opłacalne.

Mimo to chętnych do wykorzystania cudzego brandu nie brakuje. Choćby dlatego, że marki nie zawsze świadome są ryzyka. Nie zawsze też potrafią i chcą zabezpieczyć swoje nazwy i nazwy swoich usług lub produktów przed ich wykorzystaniem przez strony trzecie. Z reguły firmy ograniczają się do rejestracji najważniejszych wariantów swoich trademarków, ignorując mniej prawdopodobne literówki.

Na pytanie postawione w leadzie tekstu nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ zależy ona od polityki firmy, ale można posłużyć się przykładem, który daje pewien punkt odniesienia. Niedawno serwis DomainNameWire.com opublikował informację o rejestracji ponad stu typosów przez koncern farmaceutyczny Regeneron Pharmaceuticals. Co istotne, zarejestrowane literówki nie odnoszą się do nazwy firmy, ale leku wprowadzanego na rynek.

Wiadomo, że koncerny farmaceutyczne obracają gigantycznymi kwotami. Wiadomo też, że wprowadzanie na rynek nowego specyfiku wiąże się z bardzo dużymi kosztami i skomplikowanymi procedurami, jest też czynnością długotrwałą. Nie jest również tajemnicą, że rynek leków obfituje w podróbki. Wszystko to sprawia, że brand musi podlegać szczególnej ochronie.

Całkowita ochrona marki przed literówkami nie jest możliwa, szczególnie w warunkach obfitości nowych domen. Jednak firmy skupiają się na najbardziej newralgicznych wariantach nazw. W przypadku Regeneron Pharmaceuticals typosy zarejestrowane są głównie w domenie .com.

Wątpliwe, by firmy działające na rynku polskim stosowały aż tak drastyczne środki zapobiegawcze, ale wiele marek wykupuje najpopularniejsze literówki swoich brandów. To zjawisko zapewne będzie się nasilać – zarówno z powodu dostępności nowych domen, jak i w efekcie rosnącej świadomości firm w zakresie ochrony wizerunku w sieci.

I tu pojawia się pytanie, czy w dziedzinie ochrony brandów domainerzy mogą odegrać pozytywną rolę? Choćby jako konsultanci firm w zakresie zabezpieczenia ich znaków towarowych. To wyzwanie zarówno dla specjalistów od rynku domen, próbujących przebić się ze swoją ofertą do firm, jak i samych firm poważnie podchodzących do swojej własności intelektualnej.

Tagi: ,

Tutaj możesz komentować