Rynek domen

Biznes zaczyna się od domeny.


Czy warto inwestować w nowe domeny?

Czy warto inwestować w nowe domeny?

Liczba nowych domen rośnie w szybkim tempie. Przybywa nie tylko końcówek, ale również zarejestrowanych w nich nazw. Czy wobec tego inwestycje w adresy w nowych rozszerzeniach stają się bardziej opłacalne?

To pytanie zadaje sobie większość domainerów. Prawdopodobnie także ci, którzy deklarują, że już je rozstrzygnęli – na korzyść lub niekorzyść nTLD. Od momentu uruchomienia programu nowych domen przez ICANN w serwisach, na blogach i forach domenowych trwają żywiołowe dyskusje na temat sensu i opłacalności wprowadzania nowych końcówek, a także rozwoju rynku wtórnego w tym segmencie. W ciągu ostatnich miesięcy mogliśmy zaobserwować zaskakujące wolty w poglądach znanych domainerów odnośnie potencjału nowych rozszerzeń. Najbardziej znamiennym tego przykładem jest Rick Schwartz, który pod wpływem „listu otwartego” Michaela Castello uznał, że nie ma sensu prowadzić piarowej wojny z nowymi końcówkami, ponieważ w dłuższej perspektywie służą one interesom całej branży.

Abstrahując od tego, czy „pierwszy obrońca dotcomu” doświadczył szczerej zmiany przekonań, czy jedynie skorzystał z pretekstu, by wycofać się rakiem ze swoich wojowniczych prób podważenia wiarygodności nTLD, wypada przyznać, że nowe domeny coraz mocniej ugruntowują swoją pozycję na rynku – i, chcąc niechcąc, inwestorzy zaczynają to dostrzegać. Trudno bowiem zignorować 2,2 miliona (według aktualnej rachuby NTLDStats.com) adresów w debiutujących rozszerzeniach, szczególnie jeśli uwzględnić dynamikę wzrostu nowego obszaru rynku domen.

Nowe końcówki – za i przeciw

Jednak dostrzeżenie znaczenia nowych końcówek nie musi się przekładać na aktywną chęć uczestnictwa w rozwoju tego segmentu branży. A tym bardziej na chęć przełożenia własnego kapitału z szali starych generyków i ccTLD na szalę nTLD. Domainerzy, świadomi, że w dłuższej perspektywie nowe końcówki będą podkopywać pozycję dotcomu i innych popularnych obecnie rozszerzeń, wciąż zderzają argumenty za i przeciw inwestycji w nowe końcówki. Jakie zatem opinie dominują po obu stronach barykady?

Frank Schilling, który wraz z utworzeniem Uniregistry zamienił „etat” inwestora na pozycję CEO domenowej korporacji, porównuje obecną sytuację na rynku nTLD z wczesnymi latami 90. i początkiem boomu na domeny .com. Schilling przypomina, że wówczas inwestorzy nie byli traktowani serio przez klientów końcowych, ponieważ ci ostatni mogli czerpać z wciąż rozległych zasobów rejestru. Jednak w kolejnej dekadzie sytuacja uległa gwałtownej zmianie i to inwestorzy zaczęli dyktować warunki na rynku wtórnym, a klienci końcowi musieli płacić znacznie wyższe kwoty od tych, proponowanych im kilka lat wcześniej przez domainerów. Szef Uniregistry przewiduje, że podobnie będzie w przypadku nowych domen. Za kilka lat z rejestrów znikną nazwy generyczne i wartościowe brandy, a rosnące grono internautów w poszukiwaniu dobrych nazw zacznie zwracać się do abonentów domen premium – tych w nowych rozszerzeniach, bo stare domeny już dawno będą (a właściwie są) zagospodarowane.

Powyższe rozumowanie zdaje się „trzymać się kupy”. Posiada jednak pewien istotny feler. Porównuje stosunkowo skromny zestaw starych domen, zdominowanych zresztą przez jedną końcówkę, czyli .com, do całej plejady nowych rozszerzeń, które de facto są dopiero w początkowej fazie wchodzenia na rynek. By zderzyć potencjały .com z wszystkimi nTLD, trzeba by przyjrzeć się:
a) możliwości dalszego rozwoju .com,
b) potencjałowi poszczególnych nTLD,
c) konkurencji ze strony innych TLD niż nTLD (chodzi głównie o domeny ccTLD wykorzystywane w charakterze funkcjonalnym, np. .co, .me, .io),
d) dynamice wzrostu zapotrzebowania na adresy internetowe w różnych częściach świata.
Taka analiza to nie tylko ogromne wyzwanie metodologiczne, ale w dużym stopniu zabawa w futurologię.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że niemal 2 tys. nowych końcówek stanowi ofertę, która nasyci zapotrzebowanie na domeny w dostatecznym stopniu, by utrudnić narodziny rynku wtórnego nTLD. To argument, który chętnie wysuwają przeciwnicy nTLD – i on również zdaje się „trzymać się kupy”. Oponenci nowych domen nie biorą jednak pod uwagę jednego: każda nTLD jest inna. Nie tylko w sensie treści, jaką ze sobą niesie, czy dziedziny, do jakiej się odwołuje, ale również potencjały rynkowego, w tym inwestycyjnego. Podobnie jak spośród starych TLD niekwestionowanym liderem stał się .com, za nim dalekie drugie miejsce zajęła końcówka .net, a jeszcze dalej uplasowały się inne domeny, tak w przypadku nowych rozszerzeń może pojawić się grupa liderów, która podbije rynek, zostawiając w tyle niszowe lub nieatrakcyjne końcówki. Obecnie adresy w domenach .co czy .me cieszą się rosnącym zainteresowaniem, podczas gdy domeny wprowadzone do użytku w minionym wieku, takie jak .biz czy .info, znajdują się raczej w odwrocie. Również nowe końcówki mogą znaleźć swoich fanów w określonej branży lub danym kraju i w ciągu kilku tygodni stać się biznesowym hitem.

Warto, byle z głową

Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule powinna zatem brzmieć twierdząco. Musi jednak zostać rozwinięta o kilka czynników, które należy uwzględnić, inwestując w nowe domeny. Oto najważniejsze, choć z pewnością nie wszystkie:

1. Odsetek biznesowego wykorzystania nazw w danej nTLD (wzorcowa jest tu domena .eu, w której większość adresów to domeny „skojarzone” z przedsięwzięciami gospodarczymi).
2. Liczba płatnych rejestracji danej nTLD (w odróżnieniu od rozdawnictwa).
3. Znaczenie danej nTLD i jej jakość estetyczna (np. zwięzłość, brzmienie itp.).
4. Wartość branży, do której odnosi się dana nTLD i obecność tej branży w e-biznesie i marketingu internetowym.
5. Polityka marketingowa operatora danej nTLD (czy rejestr inwestuje w poważny marketing, jak w przypadku .club, czy raczej ucieka się do nieczystych sztuczek, żeby podbić statystyki, jak XYZ.com).
6. Liczba rejestracji nazw w danej nTLD w okresie sunrise (zainteresowanie dużych marek daną końcówką stanowi jeden z mierników jej wartości)
7. Liczba i wartość sprzedaży adresów w danej nTLD na rynku wtórnym.

Jeśli chcemy zainwestować w nowe domeny większą ilość gotówki, warto rozstrzygnąć powyższe kwestie, zanim zdecydujemy się rejestrować lub kupować nazwy w danej końcówce. Dobrze jest też pamiętać o podstawowej zasadzie domainingu: cierpliwość ponad wszystko. Rynek wtórny nTLD może rozwijać się powoli, ale niekoniecznie jednorodnie. Niektóre końcówki mogą odnieść szybki sukces, podczas gdy inne będą długo czekały na swoją „sławę”. O tym, że ten drugi scenariusz w branży domen również się zdarza, niech zaświadczy rosnąca popularność takich rozszerzeń, jak .cc czy .io, które w ostatnim czasie zdobywają serca i portfele zarówno abonentów, jak i inwestorów.

Tagi: , , , , , , ,

Tutaj możesz komentować